Przełomowym momentem w dziejach zaboru w Zamościu była odbyta po ponad 40 latach wizytacja pasterska biskupa Franciszka Jaczewskiego (21-22 V 1905), która przerodziła się w wielką manifestację religijno-patriotyczną. Uczestniczyło w niej przeszło 30 tys. wiernych („Gazeta Lub.”), 40 księży, udzielono 4.750 bierzmowań, długo wspominaną przez wiernych - o dniu jak sen rozkoszny.

Biskup nadjechał karetą 4-konną w niedzielę od strony Sitańca, poprzedzała ją banderia 800 (1000) włościan na koniach, na czele z Namysłowiakami, bractwa z chorągwiami. Witał biskupa chlebem i solą Maurycy Zamoyski, ziemianie, przemówił L. Sajkiewicz (m.in. o tolerancji), odśpiewał sprowadzony przez ordynata chór opery warszawskiej i o 6-tej po południu poprowadzony został w szpalerze włościan ze świecami, pod baldachimem do miasta. Przed Nim kwiaty sypały małe dziewczynki, szło 200 panien w bieli, goście z Warszawy i Lublina, straż honorowa. Przejściu towarzyszył "ogłuszający" okrzyk Niech Żyje.
W kolegiacie o 6.30 powitał bpa ks. infułat Petrykowski, a potem procesją odprowadzony do Infułatki. Przybyli, na cmentarzu całą noc modlili się i śpiewali przed figurą MB.
Następnego dnia Biskup od od 6 do 10 rano bierzmował, o 11 odprawił sumę, udzielił błogosławieństwa i odpustu zupełnego, a po procesji wokół, „przyjął wszystkie stany”. O 2-giej podjęty został obiadem wśród stu osób (usługiwała służba z Klemensowa), z wieloma okolicznościowymi toastami. Po "czarnej kawie" warszawski fotograf wykonał o 5-tej grupową fotografię (nie znana dzisiaj). Biskup spotkał się z biskupem prawosławnym, a po nieszporach bierzmował nadal, po czym odjechał do Szczebrzeszyna.
Kolegiata przystrojona była festonami "kwiecia i zieleni", zwieszały się niezliczone białe chorągwie i transparent z monogramem biskupim. Wieczorem dzwonnicę, fronton kolegiaty i ogrodzenie iluminowano, na cmentarzu palono ognie bengalskie z krużganka dzwonnicy puszczano rakiety. Pozamykane były sklepy warsztaty.
Wizytę przeprowadzono w napiętej atmosferze, władze obawiały się wizyty i spodziewanej wielkiej manifestacji ducha narodowego. Ocenzurowana prasa pisała o zaszłych pewnych okolicznościach i nieprzyjemnym oczekiwaniu czy nie dojdzie do zawieszenia wizyty. Dzięki mediacjom M. Zamoyskiego Biskup kontynuował wizytację.


* Przy organizacji wizytacji, obok okolicznych ziemian, zaangażowane było spore grono czołowych mieszkańców, przede wszystkim adwokat Jaśkiewicz (wygłosił toast imieniem miejscowej inteligencji), Z. Kłossowski (podczas obiadu, im. obywateli miasta zamiast toastu, skreślił dzieje Zamościa i wręczył okolicznościowy album), inż. Zborowski (jeden gorliwych organizatorów, niósł baldachim), rejent Kalinowski, lekarz Porębski, budowniczy Cieszkowski, ks. Fijałkowski (toast imieniem 2 ZTPO). Z ziemian najbardziej czynny był L. Sajkiewicz radca TKZ (podczas uczty, podniósł zasługi Wadowskiego - druk monografii). Imieniem mieszczanin niósł baldachim Kabas (wg innych Dziuba).
 * Dzień 22gi był mniej przyjemny, wszyscy byli w nieprzyjemnym nastroju oczekiwania, w dniu bowiem poprzednim zaszły pewne okoliczności, które przynajmniej na czas pewien mogły zawiesić tak pożyteczną dalszą podróż duszpasterską. Jeden tylko pasterz dawał przykład zdania się na wolę Bożą. Powiedziawszy nam: będzie jak jak Bóg chce – z zupełnym spokojem spełniał czynności urzędu. I Bóg wynagrodził tę ufność i poddanie się woli jego. Gdy o o godz. 2-giej wracał po ukończeniu Bierzmowania (4750 osób) otrzymał wiadomość, że dzięki ordynatowi Maurycemu Zamoyskiemu wszystko ułożyło się pomyślnie. W 3 godz. potem opuszczał gościnny Zamość, żegnany łzami i błogosławieństwem tysięcy wiernych. ("Kronika Rodzinna" 1905 nr 34).
 * Każdy przystępujący do Bierzmowania otrzymywał medalik pamiątkowy od Ordynatowej z napisem „Maj 1905, Zamość lubelski”. Do spowiedzi i bierzmowania przystąpiło za zgodą dowódcy sporo żołnierzy z garnizonu.
 * To było dawno, przed trzydziestu kilku laty w Zamościu. Byłem wówczas młodym chłopcem i patrzyłem na świat oczami dużego dziecka. I może dlatego ten obraz kolorowy pozostał mi w pamięci  do dziś dnia. Jak świetlista tęcza.
Spadło to na mnie nagle, niespodziewanie. Przewaliło się przed zdumionymi, rozjaśnionymi z zachwytu oczami, jak burza, jak huragan… Wypadło zza węgła, zza starej, fortecznej bramy hetmańskiego Zamościa. Zostałem sam przy koniach. Rodzice poszli po sprawunki, stangret filip oddał mi lejce do trzymania i poszedł na piwo. W mieście był tłok, a ja nie wiedziałem dlaczego. Flilip mówił, że jest jarmark. Przez ulice trudno było się przedostać. Więc zostałem na bryczce, przy koniach i byłem z tego bardzo zadowolony. Bardzo lubiłem konie.
Tłumy przy bramie rosły. Tłok robił się coraz większy, a ze wszystkich stron ciągnęły wciąż nowe i nowe masy ludzi. Patrzałem ciekawie, gdyż nagle wśród tłumu rozległo się wołanie: - Jedzie! Jedzie! Ale kto jechał, nie mogłem się dowiedzieć od nikogo. Wszyscy byli bardzo zajęci, a ja musiałem pilnować koni.
Aż tu nagle, gdzieś z daleka rozległ się huczący tętent końskich kopyt za węgła bramy wypadła żywa kolorowa, świetlista tęcza. Naprawdę! I zrobił się taki kurz, że widziałem tylko rozwiane białe świtki, słomkowe chłopskie kapelusze, a przy nich pęki pawich piór i kolorowych wstążek. Przelecieli i zniknęli. I znowu zatętniły kopyta. Brązowe kapoty hrubieszowskie, na głowach „cztery powiaty piąta gubernija” z pękami kolorowych wstęg. Wśród tłumów na szosie poruszenie. I nagle jak kłosy żytnie falują głowy w pokłonie.
|Zaprzężona w sześć siwków ordynackich z Klemensowa kareta jedzie, otoczona pocztem towarzyszy pancernych. Naprawdę! Skrzydła mają u boków, na piersiach srebrzyste blachy, na głowach hełmy wysokie. A w oknie karety twarz widać uśmiechniętą, w fioletach. Za karetą pochód chłopskiej banderii jedzie z całej Lubelszczyzny. Spod Krasnegostawu, i spod Janowca, i Zwierzyńca, i Goraja. Spod Modliborzyc i spod Hrubieszowa. Każda gmina w innych strojach, i każdy powiat.
I myślałem wtedy, że to już Polska wstaje. Ale to nie była Polska.
Ojciec mi powiedział, że to był biskup Jaczewski z Lublina, przyjechał na objazd swojej diecezji. I były to pierwsze odwiedziny polskiego biskupa w Chełmszczyźnie – od wielu, wielu lat niewoli. (Rawicz Świetlista tęcza. „Kurier Poznański” nr 368, 14 VIII 1938)