Powstał w poł. XIX w. na Przedmieściu Lubelskim, jako dzierżawiony przez płk inż. Roberta Nolte (1813-1875) folwark (12 ha), z dużym ogrodem owocowym na terenie pierwszego cmentarza parafialnego (osobne hasło), później pełniącym funkcje parku. Był za ciasny i wilgotny (w zach. części mokradła i źródła), pełniąc zresztą także rolę warzywniaka. Wiosną największą atrakcję stanowił bezpłatny koncert słowika (1873). W 1887 dzierżawca Rajner urządził tam "ślizgawkę" (ślizgała się tylko jedna dama), a w 1897 rozważano umieszczenie na jego terenie stacji kolejowej.
Na przełomie XIX/XX w. stał się własnością Antoniszewskich. Na pocz. I wojny częściowo zniszczony (nasyp pod kolejkę polową). Aż do ostatniej wojny znany jako "ogród Antoniszewskiej"  (ok. 4 ha) i odwrotnie jeszcze w l. 30-tych urzędowo miejsce zamieszkania Antoniszewskich określano jako "ogród inżynierski". W 1960 ogród rozparcelowano (osiedle). Reliktem po dawnym ogrodzie jest szpaler kasztanowców (ul. Piłsudskiego, dawniej podwójny, również od ul. Sadowej), od 2009 pozostały tylko 3 drzewa.


 * Z „ogrodu inżynierskiego” przychodzą do miasta ubrane na biało  damy z kwiatami i spacerują w pobliżu zamku… Kiedy czasami szosą, zapuszczam się do rowu w pobliżu ogrodu inżynierów, zaglądam doń z wielką tęsknotą… Wciąż jest zamkniętym gojskim rajem. Z płonącymi oczyma coraz głębiej wsuwam głowę między sztachety. Widzę drzewa i aleje… I biały dom… I słyszę szelest przesuwających się białych sukienek, ozdobionych kwiatami przez damy spacerujące do miasta i w pobliże zamku. W bocznej alejce pokazuje się czasami mały, gojski aniołek – dziewczynka na huśtawce… Słychać też jej śmiech. Złote loki – fruwają w powietrzu, ojciec generał osobiście ją huśta… W świąteczne dni nad całą długością środkowej alei przed domem kołyszą się na gałęziach rozmaite świecące papierowe lampiony… A poniżej na ziemi migocą wąskie pasy tęczowych świateł. Przybywa pułkowa orkiestra i zaczyna grać przed domem… W domu tańczą… co chwila pojawiają się nowi goście - wojskowi z zamku… Tańczą i piją... Co rusz głośno wznoszą toast. Chłopcy stoją zagapieni z głowami wsuniętymi pomiędzy sztachety… Ci z ogrodu zaczynają nas przeganiać (żydowskie dzieci miały by się czymś cieszyć?). Psy zostają spuszczone z łańcuchów… Więc rzucamy się do ucieczki, zdzierając sobie skórę przy wyciąganiu głów spomiędzy sztachet… (Wspomnienia I.L. Pereca)