Oblężenie Zamościa było jednym z dramatyczniejszych wydarzeń wojennych 1920. Zdobycia miasta przez armię konną legendarnego atamana na tym etapie wojny nie mogło już mieć konsekwencji strategicznych, ileż podsyconego oporem spodziewanego masowego pogromu i rabunków na mieszkańcach. Obrona ma miejsce w literaturze wojskowej. Natomiast szczególną wartość ma przekazany kilkanaście dni potem reporterski opis Adama Grzymały-Siedleckiego Jak  za Szweda i za Chmiela („Rzeczpospolita” 15 IX 1920). Tu nieznacznie skrócony.
Była jakaś utajona logika; logika poza wojenna w tem, że Budionny oblegał Zamość (…). Nie mógł ten watażka nie pokusić się o wejście do Zamościa, skoro wiedział, że miasto to jest centrem ziemi bogatej. Sklepy jubilerskie w Zamościu zanadto silną były wytyczną jego taktyki. Na równi więc z innymi zadaniami ten to właśnie cel zegarkowo-klejnotowy przyciągnął cały jego korpus pod stare mury hetmańskie, które przetrzymały ongiś oblężenia Chmielnickiego (…).
Obronę miasta cofnięto z przedmieść, z owych pół-wsi (…) i linię defensywy rozciągnięto dokładnie na linii dawnych wałów, którymi Jan Zamoyski opierścienił śródmieście, do dziś dnia twierdzą w mowie ludu okolicznego nazywane.
Druty nasze wybiegły na zewnątrz dawnej fosy warownianej, a okopy wyżłobiono w wałach. W niejednym miejscu rydel saperski dokopał się do  dawnego muru hetmańskiego, dziś już zarosłego ziemią i trawą, nie jedna stopa strzelca kaniowskiego opierała się o grudę ziemi, zroszonej krwią tamtych obrońców z 1648 (…).
Na wyniosłej wieży ratuszowej obserwator naszej artylerii obserwował z okolnych okienek ruchy bolszewików (…), bo idealniej punktu baczenia trudno sobie wymarzyć: z dziewięciopiętrowej wysokości patrzysz na na równinę, widną wkrąg na milę, najmniejszy manewr nie ujdzie ci uwagi. (…)
Trzema drogami: lubelską, tyszowiecka i szczebrzeszyńską waliły gęste fale wroga na miasto, a nasza artyleria zmiatała ich bez przerwy. Obrazu dopełniał układ sił bojowych Budionnego: mała ilość piechoty, a przewaga jazdy. Gęstymi kolumnami kawalerii, wariackim niemal, jak na dzisiejszą technikę, sposobem: atakiem konnicy usiłował on zdobyć miasto. Liczył na postrach swego imienia, na liczne zwycięstwa, jakie odnosił nad pieszymi formacjami. Liczył na „otczajanność” swoich straceńców, liczył na zastraszającą przewagę liczebną swoich szeregów: kilkadziesiąt tysięcy żołnierza rzucił bowiem  na 3.000 naszych bagnetów i trzy baterie, zamknięte w Zamościu.
Liczył wreszcie na swoje „mot d’ordre”: „co w mieście to wasze” – tak walecznie entuzjazmujące jego rycerzy…
Przez trzy doby, dzień i noc trwały szturmy. Przez trzy doby, dzień i noc – nasza załoga niezmieniana, odpierała szturmy.
Jestem starym żolnierzem - opowiada dzielny komendant placu w Zamościu, por. Gebhard - nie  jedną walkę  widziałem, ale tak uporczywego ataku i to ataku kawalerii, takiego mrowia koni i szabel nie widziałem nigdy, ja przez te trzy dni, przez które obserwowałem walkę o Zamość z wieży ratuszowej. Wydawało się chwilami, że muszą się przedrzeć siłą samego ciężaru fizycznego tej rozpędzonej masy. I za każdym razem u rogatek miasta, ta rozhukana lawa zamierała na miejscu w ogniu naszych kulomiotów, szrapneli i granatów.
Tak polskie wojsko broniło Zamościa.
Laur zwycięstwa spadł na spiżową X dywizję jenerała Żeligowskiego. Jego to pułk 31 strzelców kaniowskich z majorem Bołtuciem, jego to bateria artylerii zamknęła się w mieście i przetrzymała Budionnego, aż do nadejścia odsieczy.
Bo gdy pułk ten dotarł do Zamościa nazajutrz już był otoczony ze wszystkich stron. 2500 naszych strzelców i jedna bateria dział zastała w mieście 400 bagnetów z XVI dywizji ukraińskiej Bezruczki, siła nie wielka, ale żołnierz wytrawny i wprost znakomity, a wspomagany dwiema bateriami swoich armat.
Komendę objął major Bołtuć, młody jeszcze dowódca. Wiedział, jaka spoczywa na nim odpowiedzialność. Im dłużej potrwa obrona, tym dziksze we wrogu rozpętają się instynkty – i nie trudno sobie wyobrazić, co by się działo w mieście, do jakiej rzezi by doszło, gdyby siły nasze uległy. Nie miał Bołtuć dwóch alternatyw, jedna tylko przed nim stała: zwyciężyć!
Gwarancję dawał mu jego żołnierz (…), kadra, która stopą swoją przemierzyła drogę od Rarańczy po Kaukaz, żołnierz naprawdę legendarny. Przypomnijmy, że ta to wiara zasłoniła sobą Warszawę w dniach 15 i 16 sierpnia, gdy nawała bolszewicka parła na naszą stolicę.
Sprawiedliwość dyktuje też tutaj słowa najzupełniejszego uznania dla żołnierza ukraińskiego, bili się obok nas, jakby to był jakiś konkurs popisu. Nie drgnęli ani razu, a artylerzyści ich okazali się pracownikami pierwszej klasy.
A jednak mimo niezwalczonego, rzekłbyś męstwa obrońców, mimo żelaznej woli wytrwania – nawała mogła zrobić swoje. Była chwila, że za rogatki miasta już się przedarł jakiś oddział. Oczywiście ”zlikwidowano go” natychmiast. Ale o to pod koniec trzeciej doby Budionny przypuszcza atak, który  wieku XVII nazwałby się „szturmem jeneralnym”. Runęła dzicz wszystkimi  drogami i całym obszarem pól, wygonów, łąk i pastwisk, okalających Zamość. Z za drew, z za domów, stojących luzem na tych przestrzeniach, z za kompleksu koszar i szpitali, zajmujących Przedmieście Lubelskie, z dołów i parowów, gdzie okiem sięgnąć, zaczerniły się papachy, jeźdźcy i spieszone kozactwo. Na taki pierścień nie starczyło już akcji artyleryjskiej. Los miasta zawisł na każdym poszczególnym bagnecie, każdym poszczególnym ładunku, na każdym calu rozwlewu kulomiotowego. Ani jedna minuta w działaniu okopanej piechoty nie mogła być omylną, chybioną, bezużyteczną. I każdy poszczególny szeregowiec musiał być sobie komendantem i sędzią swego honoru żołnierskiego.
Szturm jeneralny odparto.  
Co będzie jeśli Budionny ponowi ataki okólne równocześnie? Wszelkie magazyny amunicji mają swój kres, a pocisków nie żałowaliśmy przez te trzy dni, i co będzie?
I oto, jak w starych klasycznych poematach, w tej właśnie chwili, gdy dowództwo zaczęło sobie zadawać takie pytania, gdy słowem sprawa doszła do momentu najdramatyczniejszego, do uszu mieszkańców, od strony południowego-wschodu dobiegać zaczyna oddalony huk armat. Żołnierz wiedział co to znaczy: stamtąd od Lwowa idzie odsiecz!
Po kilku godzinach wiadomym się stało, że nie złudne są te przypuszczenia. Od szczebrzeskiej i od lubelskiej strony, od zachodu i od północy obóz Budionnego zaczął się zwijać, łączy się z oddziałami wschodnimi i południowymi, a potem z wolna widać, jak topnieje na horyzoncie, odchodzi i znika. Wciągnięto go w jakąś bitwę – i to, widać, poważną, bo tylko arjergardy odszczekują się zamojskiej załodze, która w tej chwili przechodzi do ataku i następuje wrogowi na pięty.
Tą odsieczą, która od południo-wschodu podeszła na dwie mile pod Zamość – była grupa XIII dywizji jenerała Stanisława Hallera wraz z dywizją jazdy pułk. Rummla. Po biwie pod Komarowem, kolo wieczora nastąpiło połączenie dywizji Hallera z bohaterską załogą Zamościa.