Prawdopodobnie stała od początku istnienia miasta w tym samym miejscu, w północno-wschodniej części Rynku, do 1937. W 1843 odnotowana jako studnia drewniana w Małym Rynku. Służyła mieszkańcom tej, żydowskiej części miasta. Była to studnia otwarta, z kołowrotem, drewnianą cembrowiną i daszkiem na czterech słupach. Upamiętniona została we Wspomnieniach I.L. Pereca wraz z legendą o spotykających się przy niej duchach zamienionych w koty.
* W rogu rynku stoi studnia pod drewnianym dachem, który wspiera się na czterech ciężkich słupach… Dookoła studni drewniane cembrowanie sięgające dorosłemu człowiekowi do piersi… Wodę wydobywa się z niej wiadrami na żelaznych łańcuchach owijających się na wale poruszanym niezwykle wielkim kołem z wystającymi uchwytami…
Wydaje się, że to zwykła miejska studnia. Ale ta studnia jest bardzo, bardzo głęboka i gdy człowiek oprze się piersiami o słup cembrowania (chłopcy muszą stawać przy tym na czubkach palców) i zajrzy do środka, ujrzy nad czarną powierzchnią wody lśniący krąg światła – dzisiaj bym rzekł: wodny uśmiech. A gdy patrzy się w dół nieco dłużej, to zaczyna się kręcić w głowie i człowieka ogarnia jakieś przemożne pragnienie, by znaleźć się niżej, przy tym wodnym uśmiechu, który przyciąga jak magnes; trzeba się wówczas dobrze trzymać, by okiełznąć chęć skoczenia w dół… Taki czar tkwi w czarnej wodzie studziennej z drżącym uśmiechem na powierzchni…
Biegnąc pewnego piątku przez Rynek, widzę, jak rozbierają cembrowanie (z czasem przegniło) i zastawiają dostęp do studni. Na własne uszy też słyszę, jak robotnicy, którym wszak czasu nie brakuje, mówią: „Dopiero w poniedziałek przyjdziemy budować nowe cembrowanie”… Zapominam wówczas o świecie i po kolacji w ten sam piątkowy, gorący letni wieczór chwytam miedzianą kwartę, by biec do studni po świeżą wodę. Podbiegam wprost do niej, by, oparłszy się o krawędź cembrowania, zobaczyć, czy nocą widać ten wodny uśmiech. (Icchak Lejb Perec)