Każde miasto ma swoje charakterystyczne, spotykane na co dzień, ciepło wspominane po latach postacie. W poł. XIX w. był np. skazany na osiedlenie się w twierdzy za przewinienia polityczne Rosjanin Karcow (kazał się nazywać Carcellinim) - oryginał zwracający uwagę ekstrawaganckimi strojami i niekonwencjonalnymi zachowaniami. Kilka takich postaci wspomina I. L. Perec, jak np. murarz Dieda, czy szabes-gojka Łapa.
W l. międzywojennych wzbudzał uśmiech grubasek w staroświeckim cylindrze, skądinąd szanowany staruszek dr Izaak Gelibter, albo chodzący w czamarze Jan Ogórkiewicz - introligator i meloman. Ekscentryczką była żona B. Leśmiana, malarka, ponoć lubująca się m.in. w osobliwych strojach. Charakterystyczną parę jeszcze w latach powojennych tworzył Boniuś (znany powroźnik Derwiszyński), ze swym chudym "personelem" Janem (taki Flip i Flap). Inną popularną latami parą byli Bazyli i Edzio (fotografowie parkowi).
Przed i po wojnie słynny był Hawryluk - gazeciarz z powołania, obecny wszędzie, w pociągu (trasa do Zawady i Hrubieszowa), na ulicy, w kinie, na stadionie, zawsze z gazetami, papierosami i dropsami w skórzanej torbie, wykrzykując różne Gazety, idzie góral po mieście z rana... (maciejówka, druciane okulary, mieszkał w okolicach ul. Cedrowej).
Przed wojną znany był Niunio - Sidorowski, Jan porucznik z wojny, w latach 50-tych Święty Józio - stary kawaler z Poniatowej (róg Lubelskiej, tu gdzie pawilon "Społem")o nazwisku Kołtun, Zawisza - Maryniu oddaj zegarek i cztery złote ruble, nauczyciel francuskiego - Gospodin Witia, który zjadał niedojedzone resztki. Wszyscy znali Szeryfa ze sklepiku z korkowcami i pistonami godzinami wystawał w drzwiach swego sklepiku (ul. Staszica), czas wydawał się dla niego nie istnieć, Turka - Abdułłacha-Ogły (piekarenka przy ul. Bazyliańskiej), przemierzającego codziennie drogę z kościoła św. Katarzyny do "wikarówki" ks. Michalskiego. Krótko mieszkał też ekscentryczny kierownik ZOO. Wszyscy znali Amerykanina Sykałę, który po powrocie z Ameryki kupił dużą posesję przy ul. Partyzantów, wzbudzając sensację przede wszystkim pierwszym podobno samochodem (osobne hasło: Samochody, Taksówki), listonosza Zajączka z Nowego Miasta.
Po ulicach chodził zbierający złom Kazio-Aluminium, później od makulatury i szmat, z wielkim wózkiem był niejaki Paroszko. Był Kaziu, cegielnia się pali (starszy już człowiek mieszkający przy Kilińskiego, gasił pożar Klinkierni rzucając gałkami śniegu), Janie pośmijta się trochę (na taką prośbę odpowiadał basem łecheche), Maniuś - trzy czwarte milicjanta (nie bijcie mnie jestem po służbie).
Na ul. Partyzantów spotkać można było przysłowiowo skąpego Inżyniera łąka wodę zalała (przydomek od przejęzyczenia - Jan Giebułtowicz). Barwną parę z "problemem alkoholowym" tworzyli Todzio z Lodzią z Zakamarku. Inna Lodzia, podobno ładną, na codzień zamiatała ulicę i ...śpiewała piosenki i arie, recytowała z pamięci np. "Pana Tadeusza", nieszczęśliwie przed wojną zakochaną w poruczniku (chętnie chodziła na potańcówki do GKO, nosiła długie marszczone spódnice, uczesana w kok, do pracy w chuście, potrafiła zatańczyć przed ratuszem). Przy ul. Piłsudskiego (wtedy Stalina) można było spotkać starszego człowieka, który zaczepiał dzieci, by opowiadać im wierszem o Jezusie, Maryi itp. (wspomniany wyżej "święty Józef").  Był Dziudek - Gołębiarz (spał z gołębiami - tu gdzie ob. hotel "Renesans"). Na ul. Powiatowej w jednym pomieszczeniu z krowa mieszkała "zezowata Kasiunia".
Innym oryginałem był urodzony w USA Bolesław Flis (1921-1992) kapitan, który na koniu z UNRRY wjechał do lokalu wyborczego na Majdanie (ja jestem amerykański zetempowiec!). W czasach Gomułki antypaństwowe spektakle urządzał na Nowym Mieście niejaki G...cki kawaler Virtuti spod Lenino, zwłaszcza gdy oczekiwano na dostawę z chlebem, niepokaźnej postury, po pewnym czasie był bezceremonialnie wrzucany przez milicjantów do samochodu.
Każdy zetknął się z "absolutną" władzą w kinie Józefa (bileter), w parku (inwalida wojenny - stróż Szpalery, z psem i pałą) a "rentgenie" p. S. (chłopy na lewo, kobity na prawo, albo z dzieciami na rencach w pierwszej kolejności, a te z Łabuń niech później przyjdą). "Szpalery" nie tylko pilnował śmiecących, zasadzał się na próbujących wędkować w stawie. Przy ul. Solnej mieszkał Józio z czerwoną buzią vel Józio ormo z czerwoną torbą, z wilczurem, samozwańczo pilnujący porządku w mieście. Do jednej z pań prowadzących piwiarnię przylgnął wymowny przydomek Szeryf w spódnicy. Z młodszych charakterystyczną postacią końca l. 60. był Leszek Lord vel Johny Tomala (młodzieniec o bigbitowej fryzurze i takim ubiorze). W 1992 zmarł nosiwoda staromiejski - Zygmunt Małys, bardziej znany jako Różusia-Koleżusia. Wszyscy znali też Złotego Króla.
Przeszło ćwierć wieku codziennie zasiadał w bibliotecznej czytelni i czytał wszystko Stefan O. (zna hiszp. i francuski). Na przeciwnym krańcu wymienić trzeba osobę (1968) o ilorazie inteligencji 200 IQ (jedyny z Zamościa wśród 900 osób w kraju), m.in. mistrz akupunktury, aikido, poeta.
Z "ludzi - jak ich nazywano kiedyś - bożych" najsłynniejszym był Grzesio (Grzegorz Skrzypik) o osobliwym talencie odtwórczym (stadion, Rynek Wielki, ulice). Była też w przeszłości Babcia Toffi (staruszka, na dokuczającą takim przezwiskiem dzieciarnię reagowała trzymaną w koszyku cegłą i wiązankami przekleństw). Śpiewająca Lodzia (wyśpiewywała piosenki o swoich rzekomych miłościach), jej "grube" historyjki przytacza, wspominanej jako Ole-Tole-Ole co tańczy z miotłą pod ratuszem przez A. Kulika (Czas hieny). Była i  Krysia - szermierka - obie dbały o czystość miasta. Spod Skierbieszowa w l. 60. przyjeżdżała i pozostawała zazwyczaj na dworcu Kasiunia, wymyślając rymowanki (kierowcy wozili ją "za ładny wierszyk").
Z Majdanu pochodził Zbigniew Idziak, który budował Nową hutę, później był zawodowym podoficerem, w l. 60-tych zostawił żonę w Płocku i wrócił w swoje strony - zrezygnował z domu opieki wybudował sobie szałas (spaliła milicja) a na Talarce nad rzeką, wymyślił ul. Stawową 1, później lepiankę przy wiadukcie, pisał pamiętnik (zmyślone zdarzenia, jak np. przepłynął wpław Wisłę z gen. Świerczewskim)...
Nie pojawia się już na Starówce Marek, dawniej z ul. Staszica. Był Henio Wielgusiak. Nie ma już, jak poprzedni, dialogującego  ze sobą, chudego, zabiedzonego Jacka. (za nim gdzieś zniknął, grzebał po śmietnikach, szukał niedopałków). Jego przeciwieństwem jest widoczny (pocz. XXI w.) na Rynku, pełen swoistej klasy Mario. Rynkowa legenda mówiła, że gdy zakończy swą odwieczną podróż po Starówce nastąpi koniec świata...
Powszechną uwagę zwracał charakterystyczną sylwetką wysoki, chudy "Tadeusz Jubiler" ("Różowa pantera", "Kruk"), w przeszłości jubiler (wysoki, chudy, długie włosy, całą zimę chodził w marynarce, poruszał się na rowerze o małych kółkach). Przez długi czas nie dało się nie zauważyć przed ratuszem innego rowerzysty, godzinami nieśpiesznie kręcącym kółka przed ratuszem. Od pocz. l. 90. na cmentarzu parafialnym mieszkał przez kilkanaście lat Ryszard Kosarski, wcześniej kamieniarz.


 * Portrety dziadów, paralityków i koszmarnych bab sprowadzanych spod kościołów malowała przed wojną w Zamościu żona Bolesława Leśmiana.
 * Pod koniec XVIII w. dyrektorem szkoły cyrkularno-elementarnej był Leopold Beckert von  Gilsenstein - chudy, wysokiego wzrostu, wyprężony zawsze jak żołnierz na gildzie. Chodził po niemiecku w krótkich spodniach ze sprzączkami, długim fraku, kamizelce haftowanej, harcap miał cienki a długi na półtora łokcia, głowa upudrowana z lokami zawijanymi na uszach, zimą i latem w stosownym kapeluszu.
 * Ze wspomnień I. L.  Pereca - Częstym gościem w mieście jest Dieda murarz z przedmieścia. Wysoki, wiecznie niedbale ogolony, żółta twarz porośnięta ja dopiero co skoszone pole. Przechodzi przez podcienia z nieprzytomnym wzrokiem, jakby szukał czegoś w powietrzu przed sobą. Ma na sobie ubranie podarte na strzępy… Potyka się długimi krzywymi nogami o wszystko, co leży na ziemi, zaczepia niezdarnymi rękami o bajgle i owoce na straganach, po czym przeklina, rozbryzgując ślinę z ust, a nikt nie wie, na kogo tak pomstuje. Powiadają, że na żonę i dziecko, którzy, gdy był pijany, zabrali mu pieniądze zarobione murarką. Pozbawili go również domu i kawałka pola, skazując na poniewierkę…
Łapa – gojka – stara, nie całkiem zdrowa na umyśle, siwa kobieta, która chodzi nie na całych stopach, lecz na czubkach palców i z wykrzywionymi piętami. Ma siwe włosy, wodniste oczy i na wpół otwarte usta w których widać dwa krzywe zęby. Zadziera głowę wysoko, jakby zwracała się do nieba z niemą skargą: Po co mnie stworzyłeś? Abym myła podłogi? Nie jestem jednak pewien, czy Łapa nie jest żydowskim dzieckiem…
Była w mieście pewna szalona kobieta w średnim wieku, rozwódka czy może z domu wyrzucona przez męża wraz z rzeczami, ubraniem i biżuterią... Włóczyła się całymi dniami po ulicach, ciągnąc ze sobą swój tobołek... Nie wiadomo gdzie nocowała... Bardzo często zatrzymywała się na rynku, otwierała tobołek, wykładała rzeczy... Oglądała je i uśmiechała się, przymierzała biżuterię sztuka po sztuce... Zdejmowała jedną perukę i zakładała drugą... Chciała się również przebierać na środku rynku... Jej wychudzona twarz jaśniała radością, czoło było rozpogodzone, oczy błyszczały... Czy taki będzie jej raj? Tutaj miejska policja pojawiała się i zabierała ją do aresztu...
Był w twierdzy chudy, stary żołnierz-weteran, który zamiatał ulice, pełnił również funkcję szabes-goja. Był to zły goj, prawie ślepy, prawdziwy wróg żydowskich dzieci. Jego posiłek na środku ulicy to kawałek czarnego chleba - wydobyty z czarnej koszuli, posmarowany łojem z taniej świecy trzymanej w kieszeni... Wszyscy się go boją, o byle co rzuca miotłą. Każdy go omija, bo jest odrażający, odrażające są również jego przekleństwa... Prawdziwie rosyjskie... A przy tym rzadko kiedy jest trzeźwy...
 * Wystarczyło trafić na dobry humor Lodzi, by usłyszeć barwną opowieść o jej przedwojennych romansach. I cóż z tego, że wybrankiem Lodzi był jednym razem carski sztabskapitan, innym autentyczny hrabia, skoro zawsze to była miłość nieszczęśliwa. W przebogatym repertuarze miała piosenki, które przez delikatność określamy mianem pieprznych. Trzeba było zobaczyć zgorszone miny niektórych starszych wiekiem zamojskich mieszczek, słyszących owe dzieła! Lodzi sprawiało to widoczną satysfakcję. (K.Konopa, "Tygodnik Zamojski" z 1992)
 * Listonosz Zajączek przemieszczał się Komarkiem, co kilka sekund cofając manetkę gazu co dawało ciekawe, słyszalne z daleka efekty . Przemieszczał się powoli ale kiedyś ,,gwałtownie'' hamując, gdy ktoś przeszedł przed nim przez ulicę, roztrzęsiony wydusił z siebie: ,,masz szczęście gówniarzu że opanowałem maszynę'' (J. Herc)
 * "Tadeusz Jubiler" ("Różowa pantera", "Kruk") - Tadeusz Sz. z ul. Orlicz-Dreszera 26, całą zimę chodził w marynarce, m.in. po zakupy do spożywczego w SDH za torami, poruszał się na rowerze o niezwykle małych kółkach. Mówiło się, że jest posiadaczem nowiutkiego Volvo które trzyma u kogoś w stodole. Opiekował się nim w ostatnich latach życia śp. Witold Dziubiński (T. Zaborowska, J. Herc, E. Dąbska).
 * Heńka Wielgusiaka wypuszczano go od czasu do czasu z Radecznicy. Kiedyś o 4 rano latem słyszę zza okna, jak pod księgarnią w Centralce stoi i krzyczy na cały głos: - Skur....ny hitlerowcy, w dwu szeregu zbiórka! Po takich numerach przyjeżdżała ekipa z Radecznicy i zabierała pacjenta z urlopu.  O Jacku mówiło się, że jeździł koleją w różnych kierunkach, był matematykiem, był całkiem rozgarnięty, chciał zostać księdzem, nie przyjęto go. W l. 70-tych  mówiono, że pieszo wybrał się do Lublina, chodził dość szybko. (H. Szkutnik, J. Herc)
 * Józio z czerwoną buzią - Przypadkiem widziałem, jak konwojował wór pieniędzy z PKO do NBP. Profesjonalista! Australijscy "konwojenci" mieliby się od kogo uczyć! (A. Bugaj)
 * Starówka we wspomnieniach, rozmowa z Tamarą Diug i Krystyną Kopciowską (Łukasz Kot, Katolickie Radio Zamość) - p. Kotowski dozorca, wysoki, przystojny  miły, z sumiastym wąsem, w maciejówce, rankiem, z gracją, z tą swoją miotłą tańczący, p. Kotowska – szlachcianka, w połyskującym adamaszkowym szlafroczku, z papilotami albo loczkami, upudrowana, jedząca miętowe cukierki, p. Kaleniukowa, jak z Dickensa, surowa, wysoka, gładko zaczesana, ze szklaną fifką, p. Marcinkowski mieszkający w sądzie urzędnik, pucułowaty, z głową ciętą szablą, śmiesznie mówiący (kresowiak), za pałacem przy kanale utrzymujący kaczki i kozę, i tam latem z chusteczką na głowie, parasolem, krótkich spodenkach, p. Marcinkowska, żona gderliwa, po francuskiej szkole, ze znajomością francuskiego, z przebrania niczym Boznańska, p. Dołbowa z wypożyczalni naczyń, Marylin Monroe ulicy Żeromskiego,
bardzo elegancka, czerwone szpilki, tapir, z pudelkiem na smyczy, Bugajowa z warzywnego sklepu, czerstwa, uśmiechnięta, ładna pani, brunetka z siateczką na włosach, najpierw w cukierniczym na Staszica, potem u Ładyńskiego