Stanisław Popek (profesor) - [pocz. l. 50-tych] Zacząłem wędrować po podwórkach, a tu okazywało się, że co innego jawiło się gdy oglądałem z pewnej odległości ratusz, a także fasady renesansowych kamienic, a zupełnie inaczej wyglądały tylne części tych kamienic, a szczególnie ciasno zabudowane podwórka. Ta zabudowa, przestawiała sobą niekiedy obraz "nędzy i rozpaczy" (...) stanowiła zlepek przeróżnych form zbudowanych, czy raczej skleconych z odpadów desek, papy, płyt, sklejki, blach ze starych beczek po smarach; to były pomieszczenia na opał - drewno, węgiel, a także magazynki na rowery i inne przedmioty domowego użytku już zbędne, ale na wszelki wypadek zatrzymane.
Na ogół najokazalszą budowlą wśród tych licznych i bezładnie doczepianych do siebie komórek i magazynów, stanowiła wspólna dla mieszkańców kamienicy, a także dla obsługi sklepów mieszczących się na parterze - ubikacja, zwana w Zamościu także wychodkiem.
Starożytność tej dzikiej zabudowy, specyficzne zapachy składowanych przedmiotów, a głównie potężna woń odpadów resztek jedzenia, produktów żywnościowych i wyziewy owego wychodka, stanowiło specyficzną aurę zamojskich podwórek. Trzeba było nadmienić, że niektóre podwórka nigdy nie oglądały promieni słońca, a to z powodu usytuowania północnego, a być owej może ciasnej zabudowy. Ta wiecznie panująca wilgoć dodawała  swoistego zabarwienia całemu klimatowi drażniącemu ludzkie powonienie
(...). Być może, iż stali mieszkańcy tych podwórek uznawali utrwaloną woń, szczególnie upalnego lata, za coś naturalnego i nieodzownego. (S. Popek Dwunaste skrzypce, Lublin 2011)

Krzysztof Zanussi (reżyser) - To było za moich lat szkolnych, a więc w latach 50. Gdy Lublin po odnowie powojennej miał jeszcze jakieś pozory blasku, to Zamość był przerażającą "czarną dziurą". Dosłownie było widać jak wszystko wokół rozpada się. I Starówka i ratusz. Wtedy mówiło się, że Zamość jest na skraju przepaści. (wywiad w "Tygodniku Zamojskim" z 22 XI 2000).

Olga Gancarzowa (dziennikarka) - Na rynku znanym w całej Europie z artystycznych fotografii, gdy słońce zaleje plac przed ratuszem, wystarczy przystanąć pod którąkolwiek z pierzei, a poczujemy jak w największy upał ciągnie z sieni chłód zmieszany z wilgocią, w nosie zaczyna kręcić ostra woń zmurszałych skarp. Nawet prześliczna perspektywa Ormiańskiej nie zakryje plam wilgoci na  rozrastających się na murach jak wstrętne liszaje. W bezpośrednim sąsiedztwie kamienicy "pod lwami" ustawiono pomalowaną na zielono budę, zwaną szumnie kioskiem. Dwie podobne sterczą po środku rynku na skraju trawnika. (W zamojskich podcieniach "Kultura i Życie" 1956)

NN - Zamość w drugiej połowie ubiegłego wieku. Miasto, miasteczko, jak dziesiątki czy setki żydowskich miasteczek w przeszłości, w dawnym zaborze rosyjskim. Miasto jak inne miasteczka, ale z własnym charakterem, własnym wyglądem i pełne uroku.
Miasto z osobną ulicą Żydów sefardyjskich, sprowadzonych w 1588 roku z Turcji przez jego założyciela - Jana Zamoyskiego, którego imię nosi - pod warunkiem, że żaden z przybyszy nie będzie zajmował się "gojskim" rzemiosłem, czyli szewstwem. Miasto unikalnych renesansowych kamieniczek i jednej z pierwszych drukarni w Polsce
. (Pinkas Zamość z 1957)

Krystyna Nastulanka (dziennikarka) - Charakter zamościańskiego renesansu włosko-polski. Natomiast cechy zniszczenia, jakie nosi dzisiaj to miasto są swojskie. Wynikają z rodzaju budulca i właściwości klimatu. Renesansowa architektura krajów południowych rozsypuje się zbielała od słońca, grube mury zabytkowych kamieniczek okalających Wielki Rynek pokryte są liszajami i zaciekami, płatami odpadają strupieszałe tynki, a w podcieniach zieje stęchlizną i wilgocią. Zbutwiałe deski krużganków i schodów w zaułkach Rynku Solnego niebezpiecznie uginają się pod stopami. Ale to tylko zewnętrzne symptomy groźniejszego procesu chorobowego - stare mury toczy tzw. "grzybek hetmański". Zjeżdżali tu już co znakomitsi  specjaliści z kraju i ze świata radząc, czym by tu potraktować złośliwego szkodnika. Wydawało się, że stare miasto, które  przetrwało najstraszniejsze burze dziejowe i zawieruchy wojenne - ulegnie rozkładowi ze starości. Na szczęście - lekarstwo się znalazło. Zamość będzie uratowany przez centralne ogrzewanie. (Perła na rubieżach", "Polityka" 1969 nr 43)

Władysław Tatarkiewicz - Zamość jest fenomenem w dziejach architektury, nie tylko polskiej, ale i europejskiej. Niezwykłość jego polega na tym, że w całości został wzniesiony w jednym czasie i stylu, że styl ten objął całe miasto: kościoły, ratusz, twierdzę, pałac Zamoyskich, dom mieszczan (cytat w "Sztandarze Ludu").

Maria Sarnik (konserwator) - [1970] To był szok. Ani śladu dawnej świetności, zapyziała, prowincjonalna, zapomniana przez władze i ludzi mieścina, z której uciekał kto mógł. Na dodatek w pociągu wdałam się w rozmowę z mieszkanką Zamościa, która odradzała mi z całego serca, mówiąc że to miasto nie dla ludzi. (Pokochać Zamość "Tygodnik Zamojski", 7 III 1980)

Barbara Szczepuła (dziennikarka) - Na parapetach okien przesiadują swoje długie, wolne godziny i starzy, i młodzi. Z nadzieją patrzą na rynek, na którym od lat już nic się nie dzieje. Przed południem okupują go kobiety z wózkami i roje psów, po południu dołączają mężczyźni. Tu słucha się transmisji z Wyścigu Pokoju, czyta "Kuriera", szydełkuje, wymienia niekolorowe plotki. Jest to sitting-room mieszkańców zagrzybionych i wilgotnych kamieniczek, Pokoje dziecięce zastępują zaś małe, smrodliwe, pełne rozwalających się przybudówek i zakamarków podwórka. Nie pilnowane dzieci bawią się w wojnę, używając zamiast tarcz pokryw od pojemników na śmieci, w skrzynkach po smalcu odbywają swoje zamorskie podróże, zgłębiają tajemnice komórek i sieni. Nocą natomiast, która zaczyna się w mieście już około ósmej, te chłodne i przepaściste bramy, jakby stworzone by wypić pod listę lokatorów, zapełniają się młodzieżą. Renesansowe sklepienia odbijają wtedy fragmenty zbyt głośnych i mało skomplikowanych rozmów. Ale jeszcze na długo przed północą zasypiają wszyscy. Padwa Północy, Perła Renesansu pachnie snem i stęchlizną. (Perła, "Perspektywy" 1971 nr 23)

Jarosław Iwaszkiewicz (pisarz) - Wycieczka do Sitańca, taka miła i niespodziewana. Także było pogodnie i ślicznie - jesień cudowna i na jesiennym słońcu rynek w Zamościu wydał mi się jakimś nieoczekiwanym kawałkiem Włoch i jakby pozdrowieniem od Ciebie (1973, z publikowanych listów do córek).

Teresa Krzemień (dziennikarka) - Wieczorem jest tu sennie, pusto, ciemno - niech pani uważa, w każdej chwili może coś spaść na głowę, przy renowacji wszystko możliwe. (Szansa dla Zamościa?, "Kierunki", 1973 nr 14)

Stanisław Zagórski (dziennikarz) - Mieszkać na Starówce, znaczyło do niedawna mieszkać w najgorszych warunkach. Jeszcze dziś podwórce tych budynków, których nie tknęli konserwatorzy, cuchną mydlinami, zgniłą kapustą i kloaką. I nie ma w tym złośliwości, jeśli niektórzy mówią, ze stary Zamość latami na gównie leżał. Podżarło ono fundamenty, wykwitając na murach tak zwanym grzybem hetmańskim. (Tak podkręcić żeby wyszło "Kontrasty", 1979 nr 12).
Stanisław Piskor (dziennikarz, pisarz) - Na spokojnej równinie, na kilkanaście kilometrów, w pogodny dzień widać było błyszczącą kulę na szczycie wieży ratusza. Horyzontalność zielonego pejzażu, gdzie pod murawą leżą kości żołnierzy ostatniej wojny, jak i całe kurhany dopiero niedawno odkrywane przez archeologów - przecina wertykalna forma ratusza. Spokój i poczucie przepływającego czasu odczuwa się tu zarówno w rytmie przyrody, jak i w rytmie wiecznych form renesansu. Obie wartości swym poczuciem trwania jakby ignorowały zapobiegliwą zgiełkliwość codzienności swoją wyniosłością, to jest właśnie odpowiedź na pytanie czym jest to miasto. (Trzynaste oblężenie "Poglądy" 1982 nr 5).

NN - (...) piękny lipcowy wieczór. Pomimo, że jest już po dwudziestej, to słońce jeszcze nie zaszło, ale w całym ciele daje się odczuć przyjemny chłód zbliżającej się nocy. To prawdziwa ulga po kolejnym upalnym dniu. Stoimy przed jakimś błękitnym wieżowcem, (...) istnym drapaczem chmur dla najbliższej okolicy, zdającym się być jakby z dzisiejszych czasów, tj. z XXI wieku. (...) okazuje się, że ten budynek jest w szczerym polu - na horyzoncie sama trawa, trochę krzaków, nieliczne drzewa, a w tle - daleko majaczą jakieś domostwa ludzkie. Krajobraz wokół nas nie jest może nazbyt urodziwy, ale można z czasem go polubić. Obok nas są kupy ostów, ale ozdobione przez kolorowe motyle. Dziurawiec, rumiany, bławatki i podbiał - istny zielnik polski. No i stąd ten zapach nas uwiera w nozdrzach. Gdzie niegdzie przez zarośla przemyka spłoszona sarna. Szalejące dookoła lato oddziałuje także na nasze doznania słuchowe. Nad nami śpiewają skowronki, zewsząd jargoczą pasikoniki i jakieś inne cykady, dopomagają im w tym derkacze systematycznie prujące powietrze, a raz na jakiś czas dają się usłyszeć wrzaski poukrywanych w krzakach gallusów. Tę sielską atmosferę psują tylko chmary spadających na nas z nieba krwiożerczych moskitów, za którymi uganiają się łakome jaskółki. i. (1990, Ty51-17, http:/ /lubelskakolej.net/historia.php?all=1).

Wiktor Zin (architekt i historyk sztuki) - Późna nocą zawitałem do Zamościa - wtedy jeszcze nie obudowanego blokami, garażami, trzepakami (...) Księżyc świecił jak wielki alabastrowy lampion. Panowała cisza i pustka. Przy mojej nodze znalazł się łaskawy, bezpański pies. Idąc krok za krokiem pomiędzy opłotkami, poza którymi stały słoneczniki z pochylonymi głowami. Zawędrowałem gdzieś na przedmieście. Na tle nieba rysowały się wyraźnie grzbiety dachów, jakby umęczonych nadmiernym dźwiganiem. Minąłem ostatnią miejską lampę przypominając - nikomu zapewne nie znany - dwuwiersz Leśmiana: "... Jest jedna lampa taka, do której nocą lecą ćmy, gdy człowiek spojrzy na nią ma później złote sny...". Spojrzałem na lampę w poczuciu kompletnego bezpieczeństwa i poszedłem w głąb księżycowej poświaty. Pośród starych jesionów, modrzewi, może po raz pierwszy dostrzegłem piękno Zamościa drewnianego. Zachowane jeszcze wtedy domy żydowskie, dworki podobne do tych, które wiele lat później podziwiałem w Nowogródku, ganki oplecione dzikim winem, labirynt podwórek. Z jednego domu wyższego od innych buchał żar. W mroku uwijali się ubrani w białe fartuchy ludzie. Zapachniało chlebem. To była piekarnia, a za nią sad podobny do biblijnego Ogrójca i już kryte strzechami chałupy. Miasto przeistoczyło się w wieś. Gdzieś w oddali strzelały ku niebu wieże Padwy Północy. ("Poznaj swój kraj", 1991 nr 4).

Renate Marsch (dziennikarka niemiecka) - Zamość wieczorem jest cudowny. Podświetlony Rynek tak piękny, że aż dech zapiera w piersiach. Nie sądziłam, że jest tu tak uroczo. (wywiad w "Tyg. Zamojskim", 1992 nr 3).

Piotr Linek (poeta) - To lubię - lubię taki Zamość, lubię ten czas. Kiedy wokół Rynku, przy kawiarenkach, wyrastają parasolki. Jest ciepło, dziewczyny..., ech te dziewczyny..., odkrywają, a może umiejętnie zakrywają to, co lubimy i tak jak lubimy. Jest ciepło, ciepły wieczór, ciepła noc. Za chwilę coś się stanie. W powietrzu unosi się zapach tajemnicy. Jedyne w swym rodzaju pomieszanie niepowtarzalnego rozleniwienia z przedziwnym podnieceniem. Jeszcze słychać kresowe echo saksofonu Jana Ptaszyna, a już w parku przed ratuszem, na krużgankach i uliczkach starego miasta czai się Duch Króla, widmo Hamleta, krwawej lady Makbet. (...) Na razie dziewczyny... Tak jak lubimy, jest ciepło, wieczór, noc, zza winkla wygląda performerska broda Pawła. Za chwilę coś się stanie. To lubię... (felieton, "Kronika Zamojska", 15 II 1993).

Janina Zającówna (pisarka) - Przykro mi, że to miasto tak bardzo się zmieniło, utraciło ten urok [który miał gdy uczęszczała do Liceum]. Szczególnie opustoszał Rynek i jego podcienia, które dawniej były barwne i gwarne. Te miejsca są obecnie pozbawione życia ("Tygodnik Zamojski", 1994)

Paweł Hertz (pisarz, krytyk literacki) - Zamość to bardzo polskie miasto, a zarazem bardzo europejskie. To synteza Polski - najlepsza, jaką można sobie wyobrazić, bo oparta na tradycji renesansowej, a więc tradycji Polski Jagiellońskiej. (wywiad dla KAI, 1999).

Maciej Rosalak (felietonista) - Z siedmiu wspaniałych bastionów odrestaurowano - wraz z częścią kurtyny - tylko jeden. Bramy są zapuszczone, a jedyne inskrypcje, jakimi je opatrzono, głosządrink, pizzeria itp. Pałac Zamoyskich, w którym mieszczą się obecnie sądy, stanowi smutną imitację dawnej renesansowej budowli. Pięknie odnowiony jest jedynie rynek z ratuszem. Ale już kilkadziesiąt kroków od niego straszą zaniedbane elewacje oraz wyboje w nawierzchni uliczek. Władze miasta starają się jak mogą, aby przywrócić dawny wygląd starówce, ale mogą niewiele. Przy odnawianym , poreformackim kościele widziałem tylko dwóch robotników, kręcących się przy gruszce z cementem. Akademia (...) też domaga się przywrócenia dawnego kształtu. Oglądałem owo dziedzictwo kultury ze ściśniętym sercem. (felieton Smutek zdobytej twierdzy - "Rzeczpospolita", 4-5 III 2000)

Łukasz Marcińczak - Podróżny przybywający do Zamościa - choćby dzień był chłodny i dżdżysty - pojmie od razu, że obcuje ze słoneczną myślą Południa. Wrażenie jest potężne - wśród tych pustkowi, pełnych pagórów, łąk, gniazd bocianich i łanów pszenicy. Jeszcze przekraczając renesansową bramę miasta wydaje się, że wystarczy potrząsnąć głową, aby piękny obraz rozpłynął się w powietrzu. A jednak miasto istnieje. Obleczone w kontury quatrocenta i to tak czystymi liniami wyrysowane w tym odległym zakątku Europy. Dzieło szalonej głowy? Nieposkromionej zuchwałości? Marzycielstwa? Rodzi się przeczucie jakiejś tajemniczej historii, żywcem wyjętej z Kronik włoskich Stendhala i umieszczonej między prowincjonalnym Chełmem a Hrubieszowem. W Zamościu - tak udatnie naśladującym bogaty kostium Wenecji, Padwy czy Florencji.
(...) Przybysze zawsze lądują najpierw na zamojskim Forum Romanum, gigantycznej płachcie placu, skrojonej na miarę tutejszych zamysłów. Wyłuskują się z automobili, stają na świetnej scenie, skąd do woli mogą kontemplować wspaniałą oprawę i długo pozostają z otwartymi ustami. Ten plac-gigant tylko po to zdaje się być wymyślony. Iście włoski jest wdzięk i lekkość masy spiętrzonego naokół kamienia. Ogromna przestrzeń szczelnie spowita jest w falbany arkad rozmnożonych w portyki, kolumnady, toczący swe ażurowe cielsko przesklepiony labirynt. Łagodna linia wznosząca i opadająca, ażur przeplatający się z kamieniem, łuk za łukiem, filar za filarem, jak rozpasany refren, aż do zawrotu głowy. Prędzej czy później wpadają w pajęczynę krużganków, którymi spacerować można bez końca, a w najstraszliwszą ulewę obejść cały rynek nie zamoczywszy poły płaszcza. Wszystko to zdaje się stworzone dla perypatetyków - w pogodne dni plac, w słotę - kolumnada. W takiej scenerii Rafael umieścił swą Szkołę ateńską, wypełniając ją - niczym kolorowym ptactwem - barwnymi tunikami filozofów. Pod arkadami Zamościa mogliby z równym powodzeniem gawędzić o doskonałości i cnocie, spoglądając na pierzaste chmury gołębi, które wznoszą się i spadają na rynek. Całości obrazu dopełnia bujna bryła ratusza rozparta w szpalerze kamienic - szpunt, zatykający misę placu, w której przelewa się światło. Murator z pewnością był poetą - układał kamienie w dystychy i heksametry, a efekt przyćmił wszystko, co oglądano dotąd na Wschodzie.
Włoszczyzna Zamościa pozostała zdumiewająco odporna na działanie czasu. Zadziwiająca jednolitość stylu, żadnej łaty, żadnego pokostu, jakby potężna indywidualność odrzucała wszelkie poufałości.
(...) Zamość od początku włożono w renesansowy gorset i szlachetny szlif miasta pozostał nienaruszony. Może dlatego historie z przeszłości mają tu dłuższy żywot. Marzenie wykreślone trzcinką na piasku jest nietykalne. Jak wszystko, co urodziło się ze światła. (Fantazje zamojskie "Akcent" 2002, nr 1-2)

Guilles Pudlowski (krytyk kulinarny) - Na południowo-wschodnich rubieżach Polski znajdują się istne cuda architektury renesansowej Zamościa na placu zaprojektowanym w XVI w. przez włoskiego architekta z Padwy. W 1580-1591 Bernardo Morando stworzył tam „una piazza del campo” w stylu orientalnym, magiczny zespół architektoniczny, który w 1992 został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wielki hetman Zamoyski sprawił sobie niewątpliwie przyjemność, budując na swoich posiadłościach wymarzony plac. I tylko tak do końca nie wiadomo, czy te subtelne realizacje w odległości zaledwie 40 od granicy ukraińskiej to bardziej Padwa, czy może raczej Siena… Barokowa synagoga z 1588 sąsiaduje tam z muzeum historii, które przypomina chwałę rod Zamoyskich, z kolegiatą Świętego Tomasza z 1597 czy wreszcie z przebudowanym w XVII w. ratuszem, który dominuje nad całą starówką. Są tam też oberże w starych kamiennych piwnicach, hotele, które rozgościły się w dawnych kamienicach patrycjuszowskich. Jednym słowem wszystko, co pozwoli nam spędzić nostalgiczny weekend w Polsce południowo-wschodniej, o której tak pięknie pisał Issac Bashevis Singer. ("Le Point", 2006)

Beata Wielopolska (zafascynowana maską wenecką, właścicielka kolekcji, reżyser karnawałów weneckich) - Zamość ma niezwykłą architekturę. Całe swoje życie spędziłam w podróży, ale przyznam się, że ta powaliła mnie na kolana. ("Kronika Tygodnia" z 2009)

Andrzej Stasiuk (pisarz) - Którejś zimy stanąłem na noc w Zamościu. Był mróz. Na rynku mieli ślizgawkę i grała muzyka. Ale wszędzie panował półmrok. W knajpach, w sklepach, na ulicach. Światła paliły się żółtawo i szaro. Wchodziłem to tu, to tam, do tych wszystkich starych wnętrz, i właściwie były trochę jak kiedyś, jak przed elektrycznością. Albo jak w biało-czarnym śnie. To by się zgadzało, bo całe miasto przypominało przywidzenie. Zamojskiemu przyśnił się renesansowy sen, włoska fatamorgana. Stało to teraz gotowe, pozbawione kontekstu i piękne jak lekka paranoja. Miasto idealne na skraju buraczanych pól ciągnących się po Hrubieszów i po horyzont. Perła odrodzenia wśród zmarzniętych ściernisk. Śródziemnomorski okruch na skraju stepów. Mój kraj.
Było z minus dwadzieścia. Odjeżdżałem o  świcie. Od Ukrainy wstawał złoty brzask.
(Pieśń drogi "Tygodnik Powszechny", 18 VIII 2010).

Franciszek Maśluszczak (malarz) - był oczarowany urodą Zamościa, kamieniczek, Rynku, podwórek i sieni, ale też kocich łbów, furmanek, kałuż i błota. Potem w swoich podróżach po świecie artysta spotka jeszcze tylko jedno tak piękne miasto - Florencję ("Tygodnik Zamojski", 2009).

Marcin Kydryński (pisarz)- Z kroniki zachwytu: Zamość. Nie byłem tam od dawna. Nikt mnie w Zamościu nie pragnął, co zresztą się nie zmieniło, sądząc z frekwencji na spotkaniu autorskim. Ale co za zmiana wokół! Pamiętam rok 1991 (...) miasto przeobraziło się przez tych 30 lat. Zamość wszelako wybrał inną od naszej drogę: wypiękniał. Spacer po starówce jest jak odkrycie „hebanowej, lśniącej szkatułki”. OK, nie hebanowej, raczej z kości słoniowej, bo to miasto jasne, ale musiałem sięgnąć po tę frazę, bowiem tuż obok rynku, przy Grodzkiej 7 urodził się i mieszkał Marek Grechuta. Wyobrażam go sobie, jak wybiega z tornistrem w mgły i szelest liści o świcie, jak samotnie przemierza rynek. Scena iście baśniowa, tłumaczy późniejszą tkliwość jego sztuki. Miałem szczęście poznać Grechutę (...). Został w pamięci nieodmiennie wielki. (internet, 2021)