Stanisław Dzikowski - Blady, mglisty poranek. Złote promienie słońca snują się po złomach potężnych, bastyonach i szańcach, po dumnych wieżycach kościołów i zczerniałych murach. Szeroka czworokątna brama otwiera ramiona - za nią labirynt uliczek wązkich, szeregi domów trójokiennych, pokrytych nierzadko subtelną sztukateryą. Na horyzoncie co chwila wyrasta jakiś wielki, imponujący gmach. Z każdego zakątka, z każdego załomu przemawia do ciebie swoim tajemniczym, niezrozumiałym językiem - przeszłość. Zawiła panorama krętych ulic urywa się czasami w szerokim wylocie - wówczas widać plac obszerny, okalający wyniosły kościół, albo jakieś stare zwalisko na tle dalekiego pejzażu, lub też przepiękny rynek, cały przykryty zielonością, pyszniącą się na tle mrocznych podsieni wyniosłego ratusza. Wschodzące słońce coraz silniejsze rzuca promienie i poi weselem poważne mury i tajemnicze wnętrza.
Zda się, że ze starych murów podnosi się głos cichy i snuje fantastyczne opowieści o czasach minionych. Dziwny smutek, wzruszenie niepokojące wzmaga się do ostatecznych granic i w namiętnym zapale zawiesza na rozpadających się w gruzy kastelach hardy sztandar przeszłości. Dumny poszum jego coraz silniej uderza, zda się warczy, jak bęben na pobudkę, brzmi, jak trąba bojowa. Wtóruje mu odgłos daleki, wstrząsający - dłoń jakaś krzepka chwyta go silnym ruchem, dzwonią kopyta końskie, brzęczą ostrogi i krzywe pałasze. Na murach, złem zielskiem pokrytych, na zczerniałych blankach i rumowiskach stają rycerze, aby jeszcze raz bronić starej twierdzy?
Na poszczerbionych murach i bramach fortecznych widnieją jeszcze ślady walk bohaterskich, tryumfy najeźdźców, stygmaty zwycięstw i upadków. Z kościołów barbarzyńską ręką austryacką przerobionych na koszary, dziś jeszcze wyziera srogi gwałt przemocy. Wreszcie zabiera głos współczesność martwa i obca, która ściany domów prastarych pokrywa odrażającą pstrokacizną kolorów i subtelne sztukaterye niweluje jedną warstwa wapna.
(Pod grozą czwartego rozbioru. Polska Norymberga, "Świat" nr 29 z 17 VII 1909).

Maciej Rataj - Mała mieścina (rynek śliczny, lecz w owym czasie zaniedbany i zażydzony gruntownie) stała się pod okupację ważnym punktem wojskowym z najrozmaitszymi bogato rozbudowanymi komendami, powstały i rozrosły się instytucje i urzędy cywilne, napływali uchodźcy z Rosju Sowieckiej tak, iż o znalezieniu mieszkania względnie przyzwoitego dla rodziny mowy nie było na razie. (ZKK, 2023)

NN - Po charakterystycznych podsieniach i gładkiej powierzchni klinkierowych bruków bez przerwy kręci się mrowie najrozmaitszych ludzi, turkoczą dorożki, prywatne bryczki i powozy, wehikuły towarowe, wozy włościańskie itp. Zamość  (…) jest centrum dla sąsiednich powiatów. ("Kurier Lubelski" 19 IX 1919)

St. Dz. - Od szeregu lat Zamość otoczony był gruntami fortecznymi. Wszystkie pola, które go okalają, należą z dawien dawna do inżynieryi wojskowej. Wskutek tego Stary Zamość posiada zaledwie kilkanaście nowych domów, a wszystkie inne do odległej należą przeszłości. Poprostu więc charakter miasta utrzymał się takim, jakim był przed laty.
I oto stwierdzić można, iż żadne miasto polskie nie przedstawia tego zjawiska w tak wysokim stopniu. Ten rys zasadniczy uderza odrazu przy pierwszym już spojrzeniu, rzuconem na to dziwne miasto, i jest jego najpiękniejszym urokiem.
Snując się po ulicach Zamościa, można na każdym niemal kroku coraz to nowych dokonywać odkryć. Każda kamienica, gmach każdy, zwaliska starych budowli dostarczają tysiąca szczegółów, przemawiających do duszy i serca. I oto niemal całe dzieje miasta odczytać można w jego murach starych. Na poszczerbionych ruinach i bramach fortecznych widnieją jeszcze ślady walk bohaterskich, tryumfy najeźdźców, stygmaty zwycięstw i upadków
(...) Oto otwiera swoje podwoje brama szeroka, a za nią istny labirynt uliczek wązkich i domów trójokiennych, na których horyzoncie wyrasta, jakby ponad głowami pospolitego tłumu, gmach jakiś wielki, imponujący. To znowu nagle urywa się zawiła panorama ulic i w szerokim wylocie widzimy plac obszerny, okalający kościół albo stare zwaliska na tle dalekiego pejzażu. (...) Albo też, błądząc wokoło, natrafiamy na zaułek charakterystyczny z domami o mrocznych podziemiach, w których łatwo rozpoznać dzieło założyciela, Jana Zamoyskiego, rektora uniwersytetu bolońskiego, wielbiciela namiętnego stylu włoskiego.
A kiedy mrok już zapadnie i snuje swe zasłony tajemnicze gromada cieni migotliwych, z którymi nieporadnie walczą skąpe latarni ulicznych blaski, duch jakiś fantastyczny zda się obejmować władztwo nad grodem starożytnym. Ludzie snują się, jak widziadła, cichnie rozgwar życia codziennego i każdy odgłos nocy niesie ku nam coraz to potężniejsze echo przeszłości. ( Zamość "Tygodnik Ilustrowany", 1912, nr 1)

Walery Briusow (symbolista rosyjski, korespondent) - Zamość ucierpiał stosunkowo mniej niż Krasnystaw, chociaż i tu trafiają się zniszczenia. Ale centralna piękna część miasta ocalała. Do Zamościa już całkiem wróciło normalne życie i dwa duże hotele – „Victoria” i „Europejski” wykonują dobrą robotę w obecnym czasie masowego przemieszczania się ludzi [...] Rano widzieliśmy otwarte sklepy i kawiarnie, czynne miejskie urzędy, ludzi spacerujących po ulicach. Zamość jest dość dużym miastem; są w nim ładne ulice, sklepy z dużymi lustrami, piękne stare kościoły, rzędy wielopiętrowych domów przypominające śródmieścia wielu europejskich miast. Zniszczenia przeszły obok i nie zmieniło się zewnętrzne oblicze miasta.
Zamość, dokąd przyjechaliśmy późną nocą, wydał mi się w zachwycającym świetle księżyca jakimś włoskim miasteczkiem; zasadzony drzewami rynek, otoczony kamiennymi arkadami, szerokie schody z balustradami prowadzące do nieistniejących drzwi, wysokie wieże wznoszące się ponad dachami, malownicze ruiny zamykające perspektywę ulic – wszystko to jako żywo przypominało Bolonię lub Pizę
. (Korespondencja z 27-28 IX 1914 i z powrotu przez Zamość kilka dni później.

Piotr Krasnow płk - Całe miasto – barwna historia XVII i XVIII wieków. Położone jest na płaskim wyniesieniu górującym nad bezkresnymi łąkami i morzem lasów iglastych w kierunku ku Zwierzyńcowi i mieszanych. na wzgórzach idących do Tomaszowa i Hrubieszowa. Oddalony od kolei żelaznej Zamość zastygł w cichym, głęboko prowincjonalnym życiu.
Miasto maleńkie – przejść z jednego końca na drugi – pięć minut, obejść dookoła – wystarczy dwadzieścia minut. Całe murowane, zwarte jak wszystkie europejskie miasta, wyniesione wzwyż, a nie zdążające wszerz, z pięknymi jezdniami, z wodociągiem i kanalizacją, ale jeszcze wtenczas bez elektryczności – miała ona zostać doprowadzona zimą 1914-15 roku, wojna przeszkodziła. (wspomnienia, druk. 1937 w Paryżu, tłum. J. Kuśnierz)

NN - Jest to jedno z najbardziej zabudowanych miast Królestwa. W strukturze domów z podziemiami (sic) i nader pięknymi ozdobami w stylu odrodzenia widocznym jest wpływ włoskiego renesansu. Zamość posiada progimnazjum męskie i żeńskie, urzędy i kilka większych zakładów przemysłowych i humanitarnych.
Związany historycznie z rodziną Zamoyskich, przechowuje szereg wspomnień historycznych. Założył go Jan Zamoyski
(...). Najpierw był on zamkiem obronnym, około którego powstało niebawem kwitnące miasto. Kupcy ormiańscy, którzy się tu osiedlili przyczynili się do wzbogacenia miasta. Jan Zamoyski utworzył ordynacyę z dóbr swoich, których interesa w Zamościu się rozstrzygały. Okres największej świetności Zamościa przypada na czas działalności założonej tu przez hetmana Zamoyskiego Akademii, która rywalizować chciała z Akademią krakowską. W kollegiacie tutejszej znajduje się grób Jana Zamoyskiego. Za czasów polskich Zamość był znaczną twierdzą, która dobrze się zapisała podczas wojen kozackich i szwedzkich. W r. 1866 zburzyli Moskale resztę wałów fortecznych, a pamiątką po twierdzy są tylko dwie baszty i bramy. Ratusz dzisiejszy z piękna wieżą, przedstawia się jako sympatyczna nowoczesna budowla. ("Dziennik Nowa Reforma" nr 376 z 31 VIII 1914 r.)

Eduard Pivat (Szwajcar, korespondent wojenny) - Rynek przywodził mu na myśl kolumnady bolońskich zabudowań i był według niego największą atrakcją Lubelszczyzny. (reportaż Vec Padoue Polonaise we francuskim "Le Temps", IV 1915).

Kazimierz Sochaniewicz (historyk) - Podróżny zbliżający się gościńcem od strony Szczebrzeszyna, musi doznać uczucia dziwnego i niezatartego uroku, jaki budzi widok grodu na tle panoramy pól i łanów ciągnących się hen w dal aż po granice nieboskłonu. Na tle błękitu niebios, zlewającego się z zielenią pól ugorów, złotem i srebrem tkanych pszennych i żytnich łanów, wynurzają się zbitym gniazdem czerwone mury i dachy budowli Zamościa. Tworzą one zamkniętą całość, strzelającą śmiało szczytami gmachów i wież, dominując nad okolicą, zdając się dumnym okiem przemierzać bezmiar przestrzeni... Widok miasta taki jakby ze starego sztychu wyjęty i nic dziwnego bo od tej strony Zamość pozostał nie zmieniony, nie wysunął się poza okowy murów... ("Kronika Powiatu Zamojskiego", 1918, nr 1 i 2).

Maria Dąbrowska (pisarka) - Zamość widać już z odległości dziesięciu kilometrów. Leży na nieco falistych polach, jak broszka z pereł i koralu na złoto-zielono-szafirowym pasiaku. Z bliska okazał się jeszcze piękniejszy, okazał się tak piękny, że nie umiem słowami wyjawić tego uroku. To miasto małe, jak dłoń - całe jest wybrukowane w równiutką kostkę kamienną, oświetlone elektrycznością i zabudowane ślicznymi starożytnymi domami. Nie ma tu wcale przedmieść. Tam gdzie kończą się ulice śródmieścia, zaczyna się zaraz starożytna fosa i za nią żyto. Księgarnia Pomarańskiego, która się znajduje w jednym z nielicznych nowożytnych domów Zamościa, "leży" na skraju ślicznej, czystej, ruchliwej ulicy i zielonego pola.
W Zamościu stanęłyśmy w hotelu, gdzie jest elektryczność, centralne ogrzewanie i kanalizacja, ale gdzie zdzierają z ludzi niesłychane ceny. Zamość przypomina co do piękności niektóre włoskie miasta, ale pod jednym względem je przewyższa. Cena hotelu jest w nim cztery razy taka jak w Wenecji.
Jadłyśmy coś w miłej, czystej cukierni. Potem obeszłyśmy rynek. Jest cały otoczony pięknymi kamiennymi podcieniami, niby krużgankiem. Ratusz zajmuje jedną stronę, ze swą złocistą wieżą z tarasem, spadającymi na obie strony cudnymi słowami, biały radosny - daje się nie tylko widzieć. Daje się niejako słyszeć, jak perlista chóralna pieśń.
W kolegjalnym kościele nie można się oprzeć wrażeniu czci przy prostych słowach płyty Hetmana Jana Zamoyskiego
(...). Z dawnego pałacu, gdzie jest teraz Sąd Okręgowy, został tylko pobieżny zarys dawnej piękności. Od tego pałacu na lewo, w obliczu zadrzewionych dziedzińców, stoją wysokie, przestronne białe gmachy. To Akademia Zamojska. (...) Wtargnęłyśmy tam po krótkiej chwili namysłu. Stary woźny oprowadzał nas po gmachu gimnazjum męskiego. Widziałyśmy prace uczniów, ich grafikony szkolne oraz dekoracje klas i sali teatralnej, przez uczniów zrobione, które przejęły nas podziwem. Gimnazjum to może służyć z wzór wielu warszawskim. (...) Zachwycone tym, cośmy widziały, chodziłyśmy do zmierzchu po rynku, czekając, aż nad jego cudny czworokąt wypłynie blady księżyc. Mury ratusza były coraz to bledsze i razem ze złotymi od księżyca domami świeciły cicho pośród łaskawej nocy. (fragment reportażu w "Bluszczu" 1925).

NN - Zegar ratuszowy powoli wydzwonił 6-ą. Ostatnie światło dnia, jakby przelękłe melancholją, łkającą w echach piosnki starego zegara, skonało cicho. Z szarych osłon dalekiego nieba płynął i płynął na ziemię mrok. Stęskniony, tajemnicze swe ramiona kładł sennie na huczące życiem gorączkowem miasto. Leniwie pełzał po gwarnych ulicach. W końcu, nie mogąc znieść widoku nędznych zaułków, przez wiatr szarpaną chmurę, utulił wnętrze podwórza (...) Ulicę miasta spowił kir nadchodzącej nocy. (Z naszych dni, Zamość 1927)

Maria Strzeszewska (żona starosty) - Przyroda otaczająca Zamość i ta, która wtargnęła do miasteczka, miała swój specjalny urok. Okolice Zamościa są płaskie i podmokłe, ale cóż za wspaniałe, kolorowo kwitnące łąki: białe, różowe, żółte, fioletowe o bujnej zieleni traw. Całe miasteczko przenika upojny zapach siana. Koło sądu rosną ogromne stare drzewa, dzięki wilgotnemu terenowi są soczyście zielone. (ok. 1928, Wspomnienia o Leśmianie. Lublin 1966).

Zygmunt Nowakowski (aktor "Reduty", felietonista) - Jedyne chyba miasto w Polsce tak jednolite, tak wyjątkowo utrzymane w stylu. Jest to kawałek Włoch, np. jakiejś Padwy żywcem wywieziony przez Zamoyskiego, który miał fantazję dzisiejszych amerykańskich multimiliarderów. Tylko w ten sposób mógł wśród bagien, łąk i lasów zakwitnąć niespodziewanie taki śliczny kawałek renesansu! Sporo miast włoskich nie powstydziło by się tego rynku i ratusza, tych ulic i domów. Znacznie później zauważyłem fakt niezwykły - Zamość ma bruki! Co więcej - autentyczne, a stare kanały... Wierzyć się nie chce. (...). Takie to oryginały w tym Zamościu: mieszkają w byłym Królestwie i  mają kanalizację. Porządek panujący w mieście musi pozostawać w pewnym związku z kanałami. Bo od tego drobiazgu zaczyna się wszelki postęp... ("Ilustr. Kurier Codzienny" 1930 nr 179).

Tadeusz Cieślewski syn (grafik) - Zamość jest położony na lekkiem wzgórzu pośród dalekosiężnej bezdrzewnej płaszczyzny, całkowicie (mowa o zabytkach) renesansowy, zawierający dwie, trzy budowle poważniejsze, biały. Dzięki temu wszystkiemu jest rzeczywiście nieco ubogi, biorąc rzecz malarsko, gdyż sylwetę ma płaską i niezasobną w ciekawsze momenty, wnętrze mało urozmaicone, kolorystycznie jest niemal żaden. Artysta musi Zamość podchodzić,  aby zeń wyłuskiwać motywy, gdyż jest on trudny, jeżeli szukać w nim tego tylko  co "widać" od razu. Dobry malarz umiałby na pewno dobrać się do piękna Zamościa w czas złotej jesieni lub w wieczorne zmierzchy, zaszyłby się w czeluście sklepionych wąskich sieni, wyjrzałby przez dymniki, przychwyciłby Zamość w dnie targowe, kto wie nawet na "modern" by go przyrządził, pokazując rozbity przy szosie lubelskiej cyrk wędrowny w dzień lub wieczorem. (Malarz w Zamościu, "Ziemia" 1930 nr 10)

Siostry Halama (gwiazdy estrady) - Zamość zachwycił nas swym wyglądem. Jest cudny. Po przedstawieniu wyszłyśmy przejść się trochę. Była piękna noc księżycowa. Cały plac Mickiewicza z ratuszem wyglądał jak zaczarowany. Bałyśmy się wprost głośno mówić, żeby nie spłoszyć jakiegoś tajemniczego uroku. Czekałyśmy, że lada chwila zjawią się zakuci w stal rycerze. Było jednak późno i musiałyśmy wracać do hotelu. (wywiad w "Słowie Zamojskim" 1930 nr 21).

Stanisława Nowicka (śpiewaczka estradowa, dla niej napisano Tango Milonga) - Jechałam do Zamościa z pewnym uprzedzeniem, myślałam sobie mała prowincjonalna mieścina. Tymczasem na wstępie miłe rozczarowanie. Zamość po prostu chwycił mnie za serce swoim wyglądem. Jest cudny. Gdybym mogła kupiłabym sobie domek na placu Mickiewicza, tak mi się podobało. (wywiad w "Słowie Zamojskim" 1930).

Juliusz Kaden-Bandrowski (pisarz) - z daleka widać miasto Lachów, szacowne i odwieczne, bardzo, bardzo hetmańskie, ze stacji się dojeżdża parę kilometrów. Z daleka widać wieże... miasto, powiadam ci, ten Lachów, cudo na błocie, korona brylantowa na gnoju położona, - takie architektury, taka przeszłość, takie przepiękne rzeźby i zaułki, cholera, prastarość wielkoduszna, zresztą powiedzmy szczerze, zewsząd w łajnie tonąca... (fragment powieści Mateusz Bigda, t. I, 1933).

Paweł Popiel (ziemianin) - Na wzór Padwy otacza rynek podsieniami, wszędzie bogate renesansowe odrzwia i obramowania okien o motywach roślinnych lub geometrycznych. Wśród tego tu i ówdzie nisze, w których istnieją postacie bohaterów rzymskich i greckich także św. Michał, św. Kazimierz i wspaniała rzeźba Madonny stojącej na smoku. - Do wnętrza kamienic wchodzi się przez renesansowe lub barokowe portale do zacisznych przyciemnionych sklepionych sieni, skąd wiodą schody na piętro. Najpiękniejszą częścią  rynku, to strona z ormiańskimi niegdyś kamienicami , ozdobionymi orjentalnymi  motywami, jak lwy i smoki. (P. Popiel  2918 kilometrów na koniu, 1933)

Stanisław Zamecznik (architekt) -  Niechcący odkryłem Zamość. Oczywiście odkryłem dla samego siebie.Wylądowałem na pustej stacyjce. Pociąg z którego wysiadłem miał lokomotywę i 2 wagony. Stał melancholijnie parę minut i pojechał dalej – zatrzymywać się na innych pustych stacyjkach.
Przyjazd na pustą stacyjkę z obowiązkową jazdą „do miasta” brudną i smutną dorożką. Wszystko to nastraja melancholijnie i napełnia przeczuciem dni pełnych nudy. A potem siedziałem trzy tygodnie w tem pięknym mieście. Bo co tu dużo gadać – o Zamościu zupełnie śmiało  powiedzieć można: piękne miasto. Odrobina wyczucia specjalnego oddechu historycznego, jakiem wciąż żyje to miasto i odrobina (daj Boże każdemu!) entuzjazmu pozwala nam zatracić poczucie smutnej rzeczywistości i wylądować w egzotycznej atmosferze mieszczaństwa, zamojskich małych domków, wąskich ulic, zegara na ratuszu bijącego dostojnie godziny, fenomenalnie zdobionych kamienic podcieni - podcieni dla których warto zobaczyć Zamość.
Dopiero drugiego dnia rano wyszedłem na świat, między domy Zamościa. Otóż wydaje mi się, że jedną z pierwszych przyczyn, dla których Zamość nabiera specjalnego uroku, jest jego pozorna małoważność. Przedewszystkiem nie wyszedłem a „wylazłem” na rynek z rękami w kieszeni, z przyjemnem poczuciem absolutnej izolacji od dnia wczorajszego, pełnego wrzasku ulic stolicy ….. Na rogu dwu sprzedawców gazet (jedynych zresztą w mieście, jak potem zauważyłem) zabawiało się skąpą w słowa rozmową, oraz śpiewaniem zeszłorocznych tang. Nadzwyczajnie mi się to podobało, o wiele bardziej, niż normalny zwyczaj wykrzykiwania tytułów gazet. Nie kupiłem gazety. Z rozmysłem. Uśmiechnąłem się do nich i tylko zabrałem im melodję.
Na rogu ulicy, 3 Maja, odkryłem zaraz pełną swoistego wdzięku  figurę świętego, którego dość samowolnie nazwałem świętym Krzysztofem. Święty Krzysztof miał długą szatę, dwa podbródki, oraz nazbyt dużej w stosunku do reszty, twarzy wyraz ogromnego spokoju. Taki sam spokój panował dookoła na całym rynku. Spokojnie kapały lśniące krople wody ze studni, spokojnie stały w słońcu na swoich nóżkach-podcieniach jasne kamienice rynku, a patronował im św. Krzysztof z palmą w jednej a otwartą książką w drugiej ręce.
Jest w tym rynku u wylotu ulicy Ormiańskiej parę domów, które zwracają uwagę swoją dość prymitywną, a mimo to (a może właśnie dlatego) – ogromnie lapidarną i smaczną ornamentyką fasad. Zwiedzałem wnętrza. Było coś nieprawdopodobnego w tych sieniach sklepionych, mrocznych schodach z galeryjkami i izbach zdobionych przed 300 laty. Przeżywałem zdarzenie z przed trzech wieków.
Jeżeli Zamość zdobędzie się kiedyś na hotel dla turystów, którzy przyjadą oglądać jego zabytki – to winien on być w którymś z tych właśnie domów.
O ratuszu wartoby, i to dość obszernie, napisać osobno. Na razie wystarczą te zresztą dość banalne superlatywy, że: jest on prawdziwą „koroną” tego rynku, a „perłą” wśród ratuszów miast polskich/ Wielkiej przesady w tem nie ma.
Wieczorem w kinie. Amerykańska sentymentalna historja. Sama sala kina jest niespodziewanie duża, starannie utrzymana, na zupełnie europejskim poziomie.
To też potem, kiedy wracałem do domu – o godzinie 9-tej - architektura miasta w świetle elektrycznych lampek  wydawała mi się jeszcze bardziej, groteskowa, jeszcze więcej zabawna, w najprzyjemniejszym tego słowa znaczeniu. Z pustych, oświetlonych podcieni rynek wyglądał, jak ładna i wesoło pomyślana  makieta teatralna z namalowanym księżycem.
Na drugi dzień już rysowałem, otoczony od tyłu zgrają młodocianych znawców sztuki i „wielbicieli talentu”. Na trzeci dzień też rysowałem w tem samem towarzystwie. I tak było aż do końca.
Co się tyczy „smutnej rzeczywistości”, to przedstawia się ona tak, że cały splendor architektury ginie w przeraźliwiem niechlujstwie, z jakiem jest traktowana zarówno zabytkowa architektura, jak i otoczenie.
Drobny brudny handelek gnieżdżący się w podcieniach dławi wszelkie uroki, jakieby się narzucał mniej lub więce wrażliwemu na nie człowiekowi. Jeżeli były jakieś zdobienia, to po pięćdziesiątem malowaniu białoniebieską farbą potraciły już dawno swoje profile i rysunek. (Niby jest w tem pewna korzyść: biało niebieska sklejona farb stanowi futerał ochronny do czasu kiedy miastem zajmą się konserwatorzy). Jako przykład: nad drzwiami wejściowemi w najruchliwszej części rynku na odpowiednio płaskiej, aby ją zamalować i z tego powodu gruntownie na żółto zamalowanej ornamentacji: napis przez wszystkie ornamenty: „FRYZJER DAMSKI na pierwszem piętrze" i nazwisko. Bardzo śmieszne i bardzo brzydkie, a w gruncie rzeczy dość smutne. Gdzieindziej owszem – dlaczego nie – ale dlaczego na renesansowych odrzwiach?
Ażur podcieni jest w kilku miejscach pozatykany drewnianemi handelkami na towary galanteryjno-spożywczo-konfekcyjne. Budy malowane na ohydny czerwono-brązowy kolor stoją i stać będę na wieki.
Wszystko to pływa w malowniczym (w najgorszem znaczeniu) nieładzie otoczenia, w normalnym pejzażu prowincjonalnego miasteczka. – Rozkudłany i zbity z desek targ niweczy efekt monumentalnej skądinąd bramy Starego Trybunału. Najpiękniejsze bramy odstraszają oddechem swoich nieskanalizowanych podwórzy.
To jest właśnie ta normalnie smutna rzeczywistość, którą trzeba z pewnym trudem omijać, ażeby trafić do przeżyć, do których ostatecznie trafiłem.
Nikogo nie namawiam – jeszcze nikt na tem dobrze nie wyszedł – ale gdyby ktoś miał w perspektywie wyjazd do Włoch, gdzie też jest – nie powiem - piękna architektura, ale do dyspozycji sto złotych, to myślę, że nienajgorzej byłoby uciec do Zamościa. Tylko nie kupujcie przewodników! Nie starajcie się porozumiewać z tybulcami (jeżeli w ogóle posiadalibyście umiejętność języka „tybulców”). Po prostu włóżcie ręce w kieszenie i  w słoneczny dzień wyjdźcie na rynek, a traficie w sedno starej pięknej polskiej architektury.
Namawiałbym tylko – gdyby mi to wypadało – czynniki miarodajne czy jak to się nazywa, ażeby odpowiednie sumy trafiły w odpowiednie ręce i  żeby fachowcy architekci zajęli się przywróceniem miastu odpowiedniego wyrazu. Żeby do odkrywania Zamościa nie trzeba było specjalnego entuzjazmu, na który ostatecznie nie wszystkich stać. (Odkrywam Zamość. Wakacje rysownika, "Świat" nr 48, 1934)

Henryk Kleinert (dziennikarz z "Gazety Polskiej") - Przyjeżdżam do Zamościa w środku nocy i nie żałuję tego. Miasto śpi i dzięki temu na pierwszy plan wysuwa się architektura, prosta, a kunsztowna w swej prostocie. Można nie być wrażliwym na piękno, a jednak trudno nie ulec urokowi, który wygląda ze wszystkich murów. Wtedy nie tuszuje go gwar życia. Człowiek czuje się przeniesiony w inny zapomniany świat. ("Express Lubelski" 31 I 1937).

Aleksander Gieysztor (profesor, wtedy elew w podchorążówce) - Zamość jest jednym z najpiękniejszych miast, jakie widziałem. Znakomicie zachowany renesans domów i jednolitość zabudowania nadaje bardzo szczególny charakter miastu, które zresztą Pan Profesor pewnie zna ze swoich wycieczek automobilowych. (list do prof. Manteuffla, 1937, "Rzeczpospolita" 9 I 1999).

Juliusz Osterwa (aktor) - Zamość przepiękny. Rynek malowany. Ulice czyściutkie. Poczta "europejska". (...) Teatr najlepszy jakiśmy mieli po drodze. Scena największa, najlepiej oświetlona. (...) Publiczności sporo - i najinteligentniejsza. Tu się rodzą nowe pomysły, napływa nowa energia i wiara w Sztukę (fragment listu z 1938 - J. Szczublewski Żywot Osterwy, Warszawa 1971).

Felieton z warszawskiej gazety - Zamość, to naprawdę kawałek Europy. Nawet Żydów wzięto tu za twarz, nie daje się im zaśmiecać, niszczyć, szkaradzić wszystkiego. Chałaciarze łażą wśród zielonych gazonów i nie skrzeczą, nie depczą, nie brudzą. Zamościanie śpią w nocy zamiast spacerować po swoim rynku i delektować się łagodnym światłem, rysującem cudowne arkady. Dla godzinki, spędzonej  w nocy, na tym cichym pustym rynku, warto tu przyjechać. Restauracja jest równie droga jak Bukiet w Warszawie.
Proszę bardzo, oto jest – Zamość.
Szosa klinkierowa doskonała z dwu stron; bruki bardzo przyzwoite; park miejski wspaniały, z trawnikami, klombami, kwiatami; ogródek zoologiczny, rynek z arkadami wokoło odnowiony, stare domy gustownie i barwnie pomalowane; żadnych szyldów; lampy stylowe i dyskretne, restauruje się okazale ratusz; burzy brzydkie bastjony fortecy; Zakłada kanalizację; wszędzie, praca nad stwaraniem wizualnych efektów. Już teraz 20-tysięczny  Zamość jest bezkonkurencyjnym miastem na terenie zaborów rosyjsko-austrjackiego. Za rok – dwa, gdy wszystko będzie skończone, każdy Amerykanin czy Anglik piśnie:
Ależ to rozkosz mieszkać u was w prowincjonalnej dziurze. (1938)

Maria Ludwika Mazurowa (córka B. Leśmiana) - Miasteczko było zawistne, ponure, niesympatyczne. Pejzaż szary. Przed tą szarzyzną krył się ojciec do ogródka zoologicznego (lata 30. Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie Lublin 1966).

Maria Kuncewiczowa (pisarka) - Zachował się obszerny rynek z ratuszem. istnieją wały obronne..., są kościoły, strome dachy, a naokoło... faliste pola pszeniczne i żytnie. Miasto wydaje się wyspą albo może gniazdem ogromnego ptaka usłanym płasko na ziemi, jak to jest w zwyczaju niektórych ptaków drapieżnych (wykład dla studentów w Chicago).

Władysław Czapliński (historyk) - Droga do kanclerskiego grodu jest już prosta i jasna. Przed nami ukazuje się też dziwnie miła i ładna panorama miasta. Gdy dochodzimy do przedmieścia, uderza nas jego czystość i porządna zabudowa. (...) Miasto samo wywarło na nas jak najlepsze wrażenie? Z zachwytem oglądaliśmy śliczny rynek z podcieniami, wreszcie mnóstwo pięknie utrzymanych renesansowych domów. Wychodzimy na jakiś plac, z którego wzrok biegnie daleko w sine pola. Przez chwilę zdaje mi się, że jesteśmy nad morzem i wzrok napotyka znowu bezkresne przestrzenie polskiego morza. Czuje człowiek wdzięczność dla twórców tego miasta, którzy budując je na wzgórzu otwarli przed oczyma mieszkańców te szerokie przewiewne przestrzenie. (fragment wspomnień Zamość widziany w 1939 r., "Kamena" 1981 nr 20).

Franciszek Starowieyski (malarz) - Jechałem przygotowany na to, że zobaczę bardzo romantyczne miasto, a to miasto wyglądało strasznie zwyczajnie. Byłem tym potwornie rozczarowany. Spodziewałem się, że cały rynek będzie w attyce, a on był zwykły, codzienny, tak jakby życie źle się obeszło z zabytkami tego miasta (tak zobaczył Zamość w 1939 jako 9-letni chłopiec - z wywiadu dla "Tygodnika Zamojskiego" z 2 VIII 1995).

NN - jedno z najbardziej godnych widzenia małych miast Generalnej Guberni, z historią uwidaczniającą silne wpływy niemieckie - wspólna praca niemieckich i włoskich uczonych (Baedekers GG, wyd. Lipsk 1943, s. 135).

Aleksander Jackiewicz (literat) - Wieczorem Zamość jest pełen uroku. Z mieszkania rodziców niedaleko jest do parku założonego na historycznych wałach zamojskich. W poświacie gwiazd szkli się cicha woda dawnych fos szańce obronne wyrastają wysoko, jak słonie. Dookoła pełno wiosennych kwiatów, aromatu ziół i mokrych łąk za parkiem. Tu się kruszyły najazdy Tatarów, Kozaków, Szwedów. (…) Przechadzam się po grzbietach starych fortyfikacji, pod nogami ugina mi się miękka wiosenna, cierpko pachnąca trawa. (…) Wyszedłem z parku, idę pustą, szeroką ulicą. Przechodzę pod wysokimi murami Akademii. Z otwartych na  górze okien niesie się melodia poloneza, uczniowie ćwiczą widocznie na jakąś uroczystość. Mijam wejściowe drzwi, w które nie jeden raz wchodzili Szymonowicz, Stefanides, Bursius. (…) Jest cicha pachnąca mgłami noc. Po popołudniowym deszczu, ulice lśnią w świetle gwiazd. Światła w oknach pogaszone. Jest późno. Idę wzdłuż podcieni. W blasku stylowych  lamp, zawieszonych na narożnikach domów, rysują się urzekające odrzwia patrycjuszowskich kamienic. Kamienice otoczyły ratusz czworobokiem. Front ratusza jest oświetlony, wygląda jak wizja i dekoracja teatralna. Błyszczą ciche okna piętrowych kamieniczek. Rynek śpi. Rzadko dzwonią w ciszy kroki spóźnionego przechodnia. (…) Przygasły stylowe latarnie. Przeciera się niebo, płowieje. Rzednie mrok w podcieniach. Moje spotkanie z Janem Zamojskim dobiegło końca. (...) Rano zajarzą się kamienice w słońcu: czerwono, zielono, pomarańczowo, błękitnie , ożyją sklepy. Miasto zaroi  się od furmanek. Dzieci ruszą do szkół. Obudzi się ogród botaniczny i zoologiczny, chluba Zamościa (Spotkanie z Janem Zamoyskim, "Nowiny Literackie" 1948 nr 24)


 * Kiedy gen. Sławoj-Składkowski przybył na inspekcję  do Zamościa, po Rynku oprowadzał go starosta. Urzędnik chwalił się, że Zamość to jest taka Padwa. Na co generał: G... to, nie Padwa