Przybyły w 1938 z Warszawy Ryszard Ładyński prowadził cukiernię (ul. Staszica 7 - wcześniej tam tzw. "słodkie Żydy"), a od 1939 również wytwórnię (ul. Zarwanica 5), na kilkanaście miesięcy zabrane przez Niemców. Posiadała oryginalny modernistyczny fronton, a salce konsumpcyjnej na suficie barwne, niby wawelskie, kasetony, w każdym wyrzynany w drewnie kwiatek. W 1944 firma Ładyńskiego zatrudniała 11 osób, od 1 IV 1948 jako Wytwórnia Wafli Cukierków i Herbatników na ul. Bazyliańskiej 4 (1950 - 8 osób), w innym dokumencie z t.r. Wytwórnia słodyczy, ul. Staszica 7. W 1949 cukiernię zabrano na bar mleczny, jego zakład w 1951 przekazano PSS, zlikwidowano dział karmelarski. Zwrócony został w 1957 (PSS chciał tam urządzić magiel).
Przy ul. Żeromskiego 6 z ciastkarnią na zapleczu urządzono - tę niezwykle popularną przez ponad 30 lat cukiernię a faktycznie mały, ciasny sklepik. Przez długie lata ciastka rozwożono charakterystyczną rykszą. W 1959 w sezonie produkowano 6 tys. kg lodów, a w poł. l. 70. 20 rodzajów ciastek, 7 lodów oraz półtrwałe babki, strucle, suchary, w pamięci zamościan przetrwał m.in. sernik wiedeński. Sława wyrobów Ładyńskiego wykraczała poza granice miasta. Charakterystyczny był widok zawsze stojących latem w cieniu Domu Centralnego ludzi z lodami.
U Ładyńskiego pracowała renomowana cukierniczka Zofia Michniewicz, u której zawodu uczyła  się Bogusława Kowal. Po śmierci Ładyńskiego w 1980-91 cukiernię w tym miejscu prowadzili  Bogusława i Zbigniew Kowalowie.

…tylko od ŁADYŃSKIEGO.  Stefanki, mikado, kokardki z francuskiego ciasta, makaroniki... //  Moje dzieciństwo miało smak makaroników, te makaroniki najbardziej smakowicie wspominam.  // Moje ulubione to ptysie w kształcie łabędzia, ze skrzydłami z wafli. // Wszystko było pyszne, a ja uwielbiałam bajaderki i napoleonki // Chodziłem tam na tzw. "kartofelki" okrągłe przepyszne ciastka i oczywiście jedyny w swoim rodzaju sernik // Ptysie i pączki - tylko pozostał smak w pamięci. // A pyszna karpatki. // Słodkie sucharki. // Pączki duże i ze skórką pomarańczową. // Pączki z różą i lukrem. // Ach, te bajaderki, te pączki, klawisze. // Bezy najlepsze // Pyszne rurki z kremem i babeczki ponczowe. // Pyszna była też krajanka. // Babki piaskowe, keksy i ciastka owocowe, wszystko świeże i pyszne. // Bardzo lubiłam stefanki i rurki z kremem… //  Jedną, wyjątkową rzecz pamiętam. To lukier na pączkach Ładyńskiego. Był niespotykany. Nie mam do dzisiaj pojęcia, jak był robiony. Ale chyba nie tylko ja, laik, ale i inni cukiernicy także, bo lukier na obecnych pączkach, to raczej rodzaj słodkiej mazi. A lukier Ładyńskiego? To była ultracienka, półprzezroczysta, jakby szklana powłoka, która przy ugryzieniu, przełamywała się na drobne, sztywne tafelki, przywierające zewsząd do ust…

 * Kasetonów mniej więcej 1x1 m było ok. 20, były to wycinane z dykty kwiaty malowane w "cukierkowe" zielone, żółte, różowe kolory. (M. Blaszke)
 * Zamościanie dzielili się na zwolenników Ładyńskiego i zwolenników Pachuty. Moja rodzina należała do tych pierwszych i zawsze "po kościele" szliśmy na lody i ciastka. To, co doceniam do dzisiaj w profesjonalizmie i dbałości o detale w cukierni Ładyńskiego, był sposób pakowania ciastek. Ciastka zapakowane były w delikatny, biały pergamin. Z tego papieru, z pietyzmem i starannością, była robiona taka specjalna zakładka, żeby nie było widoczne (mniej estetyczne przecież) zakończenie papieru. A całość obwiązana "na kwadrat" sznureczkiem. A sznurek zawiązany na podwójną pętelkę, żeby tworzył wygodny uchwyt, po to, by było można swobodnie donieść ciastka do domu na niedzielny deser po obiedzie. To wszystko tkwi w mojej pamięci i z sentymentem do tych wspomnień zawsze wracam.  (Jolanta Błaszczak, FB)
 * Staliśmy w długiej kolejce, przez całą szerokość ulicy, do cukierni Ładyńskiego. Kolejka kończyła się za księgarnią z naprzeciwka. Ale szybko przesuwała się, co chwilę byliśmy o kilka metrów bliżej wejścia. Trapiło mnie, czy wystarczy dla nas ciastek, skoro chce je kupić tak dużo ludzi, i czy będą te, które lubię. Za ladą uwijały się dwie sprzedawczynie w białych fartuszkach. Mama kupiła nam po ciastku do zjedzenia na miejscu (zdaje się, że miałem bajaderkę). Usiedliśmy przy stoliku w rogu cukierni. Mama zamówiła dziesięć ciastek na wynos. Czekaliśmy aż sprzedawczynie przygotują dla nas pakunek obwiązany na krzyż papierowym sznurkiem i podadzą przez oszkloną gablotę. Miałem go potem ponieść, jak zwykle bywało, trzymając za „uszko”. (P. Szewc Z powodu i bez powodu)
 * Na lody były blaszane żetony, trzy gałki dostawało się "3". J. Herc - Ponieważ w niedzielę była duża kolejka za żetonami, kupowałem je w sobotę i w niedzielę stawałem od razu po lody.